środa, 30 września 2009

Parę słów o publicznych toaletach w Sydney :D


Publiczne toalety.

Niby nic o temacie ciekawego nie można napisać, a jednak.

Oczywiście w Sydney jak w każdym innym mieście-państwie są rożnego rodzaju publiczne toalety, jedne bardziej zadbane i bardzo estetyczne, drugie mniej, czytaj: nie chcielibyście tam wchodzić.

Ja chcę napisać o wrażeniach z toalety, która zapewne jest w niejednym cywilizowanym państwie, toalety jak dla nas kosmicznej, dosłownie i w przenośni :D

Toaleta niby taka jak każda inna, a jednak już na początku, gdy tylko się podejdzie jest różnica :D Żeby otworzyć drzwi należy nacisnąć przycisk obok, wówczas drzwi otwierają się, a raczej przesuwają automatycznie chowając w ścianę. Dla nas, prostych ludzi przyzwyczajonych do polskich Toi Toi - kosmos. Wydaje się, jak by wchodziło się do małej kapsuły rodem z filmów Star-trek :D

Po wejściu do środka drzwi zasuwają się ponownie i jest się szczelnie odizolowanym od świata.
W środku jest oczywiście standardowe wyposażenie, z tą małą różnicą, że jest masa miejsca, relaksacyjna muzyczka przygrywa w tle, tak tak, muzyczka gra że aż miło :D, gra aby szybciej i przyjemniej załatwić sprawę :D + jest miejsce na strzykawki dla narkomanów - pełna kultura.

Najlepszy jednak jak dla mnie patent to papier toaletowy na przycisk :D

Żeby dostać się do papieru należy wdusić przycisk, zaczekać aż automatyczny podajnik wysunie skrawek papieru, a następnie pobrać wystający kawałek i tak w kółko :DDDDD
Innego sposobu nie ma.

Po zakończeniu wszystkich czynności fizjologicznych ponownie, lecz tym razem już od wewnątrz naciska się duży zielony przycisk, drzwi otwierają się i jest się na wolności...... ; >

środa, 23 września 2009

Dust Storm Sydney dn. 23 wrzesień 2009


Burza piaskowa w Sydney :D

To było coś niesamowitego.
Tego nie da się opisać to trzeba zobaczyć na własne oczy.
Budzimy się rano, wyglądamy przez okno a tam świat w kolorze czerwonym.

Klimat i krajobraz rodem z czerwonej planety - Marsa.

Lotnisko w Sydney sparaliżowane, widoczność w momencie największego nasilenia burzy, podobna do tej kiedy u nas jest ostra zamieć śnieżna.

Wszystko lekko pokryte czerwonym pyłem, samochody, domy, ulice, dosłownie wszystko.

Co bardziej przezorni ludzie zakładali maski ochronne na twarz.
Bo faktycznie, pył idąc ulicami wdzierał się do gardła i nieprzyjemnie drażnił.

Generalnie zjawisko meteorologiczne niewyobrażalne, to trzeba po prostu zobaczyć liveee :D

poniedziałek, 21 września 2009

Wizyta w Market City.

Paddy’s Market to oczywiście nic innego jak zwykły targ.
Market do którego jakiś czas temu wybraliśmy się na zakupy to ponad 150 lat tradycji, które dały mu pozycję niekwestionowanego lidera wśród sydney’owskich bazarów.

Paddy’s Market zajmuje parter w ogromnym centrum handlowym Market City, centrum to otwarte jest codziennie, natomiast P.M. jest otwarty od czwartku do niedzieli.

Najciekawsze i atrakcyjniejsze jest robienie zakupów w niedziele po 16.00. Dlaczego? :D Ponieważ jest to godzina po której następuje wielka - gigantyczna wyprzedaż (dotyczy zakupów spożywczych) i większość produktów można kupić za dolara!!! :D :D
Punktualnie o 16.00 lub kilka minut po niej można usłyszeć okrzyki „one dollar, one dollar” :D :D – to znak, że wyprzedaż właśnie się rozpoczęła. Czego sami byliśmy naocznymi świadkami.

Okrzyki te tworzą nieprawdopodobną atmosferę zakupów, której nie można porównać z niczym innym. Czasami ceny mogą być nawet niższe, a wszystko zależy od tego jak bardzo sprzedawcy zależy na wyzbyciu się towaru, który przez kolejne 3 dni, kiedy Paddys jest zamknięty, mógłby ulec zepsuciu.

Prosty przykład: kilograma bananów za one dolar - banany znikały oczywiście jak świeże bułeczki, dochodziło do tego, że co bardziej błyskotliwi kupujący wyrywali z rąk towar innym kupującym, podając szybko sprzedawcy do zapakowania.
To samo zresztą spotkało naszego kolegę Przemka, kiedy to trzymając kiść bananów w rękach, nagle została mu ona brutalnie wyrwana :D

Należy pamiętać, że P.M. to tylko jedno z 4 kondygnacji centrum handlowego Market City, w którym na ostatnim piętrze znajduje się tzw. Food Court, czyli skupisko restauracji z niemal całego świata. To właśnie tam możecie zjeść najtańsze zestawy obiadowe w całym Sydney. Oczywiście Chińskie zestawy obiadowe.




niedziela, 20 września 2009

Darling Harbour and St. James Park

Zdjęcie nr 5 - Ja i mój kolega Przemek na Darling Harbor.
Jest to klasyczne już miejsce gdzie można spotkać turystów z całego świata. Do dyspozycji wiele klubów, restauracji, barów, oraz Sydney Aquarium gdzie można spotkać się oko w oko np. z rekinami.

Zdjęcie nr 6: St. James Park i chwila relaksu w przyjemnych dla oka widokach :D

środa, 16 września 2009

O tym, jak zarobiliśmy pierwszą kasę w Australii.

Było to już co prawda jakiś czas temu, ale możemy się pochwalić, że pierwsze przetarcie jest za nami.

Jak mówi nasze stare dobre przysłowie, że kto szuka ten znajdzie, po krótkich poszukiwaniach pracy natrafiliśmy na pierwszą możliwość zarobienia w AU na życie :D

Pierwsza kasa wpadła za pracę u rodaka, który potrzebował dwóch osób do prac porządkowych w szkółce drzewek. Swoją drogą bardzo w porządku starszy jegomość, który w Australii żyje już przeszło 30 lat.

Do pracy pojechałem z kolegą Przemkiem, jak się okazało robota była 50 km od Sydney, na typowym Australijskim wygwizdówie :D

Po drodze do pracy, w oczekiwaniu na naszego bossa, zaczepił nas gruby arab, któremu jak się wydawało umiał mówić po polsku. Podszedł, pogadał coś chwilę, trochę po eng. trochę po pseudo naszemu ; > , podał rękę mojemu koledze mnie totalnie ignorując, wymamrotał coś pod nosem i poszedł w siną dal.
Ogólnie przedziwny typ. A najlepsze jest to że ubrany był cały na czarno i wyglądał jak postać z jakiegoś filmu gangsterskiego z lat 60 :D:D:D:D:D

Sama praca była lekka i przyjemna, proste czynności porządkowe zamieniły się w drugiej części dnia w podłączanie i rozbudowę systemu nawadniania roślin.

Mimo że w Australii jest obecnie wczesna wiosna, słońce świeciło prawie tak mocno jak u nas w lato i dawało się trochę we znaki :D

8 godzin, które spędziliśmy w naszej 1 robocie minęło bardzo szybko, boss jak się wydawało był zadowolony i zakontraktował nas kolejną robotę.

Tym oto sposobem zarobiliśmy 1 pieniądze na obcej ziemi :D

piątek, 11 września 2009

O azjatach w AU słów kilka.

Azjaci, czytaj wszelkiej maści żółte ludki są w Australii, a zwłaszcza w Sydney wszędzie.Dosłownie wszędzie.

Jest ich tak dużo że po przyjeździe ma się wrażenie że trafiło się nie do Australii a do jakiegoś innego państwa, w którym rządzą skośni ludzie ; >

Azjatę spotkasz tu w każdym miejscu, ulicy, prześladują Cię każdym kroku ; > , są na każdym szczeblu społecznej drabiny w AU.

Prosty przykład: w szkole języka angielskiego, dokąd uczęszcza moja piękna i ukochana małżonka 90 % każdej klasy to skośnoocy.

Kolejny przykład: wsiadasz sobie na stacji do pociągu, wchodzisz do wagonu i co widzisz? Odpowiedź brzmi: bardzo mocną obsadę skośnych :D Wagon wypełniony powiedzmy w 75 -80 % żółtymi :D

Ciekawą informacją na to, że Australia jest zalewana przez Azjatów są przeprowadzone badania, które mówią że w Australii w roku 2050 będzie więcej żółtych niż prawdziwych Australijczyków.

Azjaci to nieodzowny krajobraz Sydney i Australii.

czwartek, 10 września 2009

Poszukiwanie nowego mieszkania w Sydney.

Poszukiwania mieszkania w Sydney nie należą do najprzyjemniejszych jeżeli nie ma się historii pobytu.

Jako że miejsce gdzie obecnie mieszkaliśmy było tylko tymczasowym zakwaterowaniem, my również rozpoczęliśmy poszukiwania nowego lokum.

Przy drobnej pomocy rodziny i chyba sympatii pani agent udało się znaleźć mieszkanie w 1 tydzień od momentu rozpoczęcia poszukiwań. Jest to ultra szybkie tempo jak na ludzi z poza Australii :D

Rynek mieszkań jest tu bardzo uporządkowany i mocno regulowany przez rząd, a wszystkie formalności załatwia się przez agenta nieruchomości.

W 1 etapie odwiedza się z agentem mieszkania do wynajęcia, można się umówić na inspekcję na dany termin lub co ciekawsze organizowane są "open inspection" , najczęściej w soboty kiedy to od np 10 00 do 13 00 oblatuje się i ogląda dokładnie po kolei załóżmy 10 mieszkań w danej dzielnicy pod rząd :D

Każdy może wtedy wejść do mieszkania obejrzeć, zadać pytania agentowi i jeżeli jest się zainteresowanym pobrać formularz aplikacyjny.

Następnie formularz,(etap. 2) jeżeli jest się z poza Australii i nie ma historii wynajmu składa się z toną przeróżnych załączników, począwszy od xera paszportów i wizy po wyciągi z konta bankowego i rożnego rodzaju referencje.
Taki mały papierkowy administracyjny koszmar :D

Jeżeli właściciel po przeczytaniu tego wszystkiego uzna że jesteś ok, masz mieszkanie. Proste. Prawda?

Powracając do oglądania mieszkań, z reguły wygląda to tak, że ustawia się mała pielgrzymka chętnych na oglądanie, która wbija o wyznaczonej godzinie do mieszkania i zagląda w każdy kąt :D

Po oględzinach, ta sama pielgrzymka wędruje do następnej lokalizacji i tak w kółko aż wyczerpią się wszystkie opcje na dany dzień.

Ogółem bardzo ciekawe i zabawne doświadczenie :D

c.d.n.

City

4 zdjęcie.

W środku City.

środa, 9 września 2009

Opera


3 zdjęcie.

Tego zdjęcia chyba nie trzeba opisywać. Wiadomo o co chodzi :D

Okolice Bondi Beach


2 zdjęcie.

My i wielka woda za nami :D
Zdjęcie zrobione w okolicy plaży Bondi, jest to jedna z największych plaż w Sydney :D

Darling Harbour


1 zdjęcie.

niedziela, 6 września 2009

Pierwsze kroki i wrażenia w Australii.

Pierwsze wrażenie jak najbardziej pozytywne. Inaczej być chyba nie mogło.
Po przejściu przez odprawę celną, która była formalnością po tym jak w Pekinie byliśmy kontrolowani 4 razy zanim wsiedliśmy do samolotu lecącego ku Sydney, na dzień dobry przywitały nas od razu palmy :D

Ponieważ była 6 30 rano, powietrze było rześkie i zimne, bo jak by nie liczyć dotarliśmy do Australii na końcówkę zimy. Nie zmieniło to jednak faktu że przez cały dzień świeciło słońce i po południu zrobiło się przyjemnie ciepło,więc ubrania "w krótki rękawek" były mile widziane i pożądane.

Z lotniska udaliśmy się po krystalicznie równej drodze, co w naszym pięknym kraju jest rzadkością, do miejsca gdzie mieszka nasza rodzina.
Miejscowość Fairfield gdzie przebywaliśmy w pierwszym dniu naszej wizyty to na Austalijskie warunki po prostu wieś :D

Najciekawsze jest jednak to, że to co w Australii nazywane jest wsią - u nas w kraju uchodzilo by za jedno z ładniejszych miasteczek.

Ot taka sobie mała różnica w postrzeganiu tej samej kwesti ; >

Po dotarciu na miejsce były oczywiście obowiązkowe zdjęcia, np. na tle drzewa z pomarańczami.

Podsumowując, pierwszy dzień pobytu minął w ekspresowym tempie. Jak się okazało kolejne także, bo do ogarnięcia na początek było i jest nadal wiele kwestii.

c. d. n